Jestem wierzący, ale niepraktykujący

Na pewno bardzo wielu z nas spotkało kiedyś osobę mówiącą o sobie mniej więcej tak: „Jestem wierzący, ale niepraktykujący”. Szczególnie wielu takich ludzi można spotkać w Polsce w obecnych czasach.
Tacy ludzie mówią mniej więcej tak: owszem w Boże Narodzenie trzeba pójść na pasterkę, zobaczyć szopki w kościołach; w Wielkanoc pójść do święconki, no może ewentualnie wybrać się na rezurekcję – ale co tydzień „pójść do kościoła”, to już dewocja, to naprzykrzanie się Panu Bogu. Słowo daję, spotkałem takich niby wierzących katolików.
Dużą rolę, w tego typu myśleniu odegrał, poprzedni system, który relatywizował normy moralne: Kraść nie wolno, ale wynieść z zakładu pracy – owszem! Przecież to wspólne, więc tylko wycofuję swoje udziały! Dużą rolę odgrywają tutaj współczesne media i trendy, które zamazują relacje między dobrem a złem, prawdą i kłamstwem. Dziś białe wcale nie musi być białe, a czarne też nie musi być czarne.
Tak to trwało i trwa, aż wrosło w naszą mentalność i wielu zapomniało, że nie można być katolikiem czasami, że nie można być katolikiem wtedy, kiedy nam wygodnie. Nie da się tylko trochę wierzyć – podobnie, jak nie można być trochę w ciąży.
Wiem z doświadczenia – choć nie jest to regułą – że tego typu stwierdzenia padają z ust ludzi jakoś z Kościołem skonfliktowanych. Czasem są to rozwodnicy, innym razem byli seminarzyści, czasem, młodzi, zrażeni do sakramentów przez nierozsądnego kapłana czy katechetę, a najczęściej jest to zwykłe ludzkie lenistwo i myślenie, postępowanie tak jak inni podpowiedzą – a nie używanie własnego rozumu.
No cóż, życie nie jest proste. Nie może być to jednak alibi na letniość wiary i zaniechanie. Albo wierzymy w Boga = żyjemy według Jego praw – albo z pełną świadomością konsekwencji deklarujemy ateizm. Dlatego nie podejmuję dyskusji z ludźmi, którzy „są ze sobą” choć nie mają przeszkód do zawarcia Sakramentu Małżeństwa i biadolą nad brakiem zrozumienia u Księdza Proboszcza, który odmawia im ochrzczenia dziecka. Oburzałbym się, gdyby było inaczej. Podobnie z pochówkiem. Niedawno ukazał się artykuł w tzw. kolorowej prasie, gdzie oburzony dziennikarz chłostał ostrymi słowami kapłana, że nie raczył odprowadzić zmarłego na cmentarz i pomodlić się nad jego grobem. Wytropił sprawę dzięki informacjom rodziny nieboszczyka. Tylko gdyby wykazał się choć odrobiną rzetelności dziennikarskiej – dowiedziałby się, że ów nieszczęsny człowiek do ostatnich swoich dni bluźnił przeciw Bogu, obrażał kapłanów, nienawidził Kościoła jako instytucji pełnej nienawiści i podłości. Czy czynił tak z powodu choroby alkoholowej czy głębokiego przekonania, nie wiem, ale rodzina z pewnością miała tego świadomość, choć częściej sypiał na ławce pod płotem, niż w domu.
Nie mnie oceniać tych ludzi, ale dziwić się nie przestanę…
Skoro rozumiemy, że niepracujący nie dostanie kredytu w banku, albo nieubezpieczony musi zapłacić za leczenie – dlaczego ateista musi mieć katolicki pogrzeb czy ochrzczone dziecko? Katolicyzm zobowiązuje…
W Piśmie Świętym są wszystkie wskazówki jak powinna wyglądać nasza wiara. Katechizm też sporo wyjaśnia – trzeba tylko przeczytać ze zrozumieniem.
Jezus umarł za nasze grzechy i zmartwychwstał faktycznie.
Nie liczyłbym na to, że na Sądzie Ostatecznym da się „coś wynegocjować”. Miłosierdzie Boże jest ogromne, ale trzeba się na nie otworzyć. A piekło istnieje … i nie jest puste.